Podroz rozpoczelismy o 8.30 wyruszajac spod naszej hacjendy na ulicy Toktogula. Transport zostal dla nas zorganizowany przez zyczliwa kolezanke o imieniu Aidai. Po oplaceniu polowy kwoty tj. 1200 somow wyruszylismy z kolega (ktorego imienia nie zdolalismy zapamietac) w podroz ktora miala zakonczyc sie tego samego popoludnia w Jalal-Abadzie w Ferganskiej dolinie bardzo na poludnie stad. Nasza czterokolistym rymakiem marki Audi pedzilismy co tchu poczatkowo przez niezbyt ciekawe okolice Biszkeku, lecz gdy zaczela sie gorzysta czesc drogi dech sAM Poprostu zapieral sie w piersiach i to nie tylko z powodu pieknych widokow ale takze z uwagi na dosc ciezka noge naszego woditiela. Kolejne kilometry i wspaniale widoki pokonywalismy z predkoscia blizka dzwieku (na kretych serpentynach osiagalismy niekiedy po 150km/h). I tak na wyskosci 3200 m przejechalismy 3km tunel i znalezlismy sie na zboczu ogromnej gory z ktorej roztaczal sie wspanialy widok na kotline "jakas tam" ktorej nazwy niestety nie spamietalem. Po nasteponych 3h zatrzymalismy sie jakies 30 km przed Toktogulem na obiad i dalej ruszylismy na poludnie.
Nasza cudowna przygoda niestety zostala przerewana przez delikatna lekkomyslnosc naszego kolegi drajwera jego ciezka stope i deszcz. W odlegloscie 15 km od Toktogula w miejscowosci (miejscowosc to nawet za duze slowo ale nic to) Чычкана (Czyczkana) wpadlismy w poslizg na zakrecie i caly przod naszego smiglego Audi C4 przeszedl do przeszlosci, wlacznie z bamperem, chlodnica i drugimi czesiciami ktorych nazwania sa mi blizej nieznane. Przez kolejne 1,5 h czekalismy az zostaniemy odcholowani do Toktogula przez przejezdnych niestety nikt za bardzo sie nie zatrymywal a jedyni panowie w malenkim 20 letnim suzuki swift ktorzy byli tak uczynni i sie zatrzymali sami niestety utkneli w tymze miejscu, poniewaz ich maszyna tezpoczula zmeczenie i musieli sie odepchac w blizej nieznanym kierunku :). Zeby bylo smieszniej 5 minut po naszej malej kraksie na moscie dokladnie w tym samym miejscu rozbil sie identycznie drugi samochod.
Gdy doczlapalismy sie do Toktogula... uwaga, uwaga... na odcietych pasach bezpieczenstwa ktore wyriezalismy z naszego Audi poniewaz nikt nie jest taksprytny zeby wozic na wszelki wypadek ze soba linke holownicza, przyszlo znow nam czekac 4h az zostanie skolowana laweta. Pozwole sobie pominac bezsensowna strate czasu na stacji gdzie mozna bylo zatankowac naprawic i zrobic wszystko inne ze swoim samochodem, traktorem lub czymkolwiek sie tam przykulasz, tak tak w czasie naszego pobytu panowie naprawiali traktora i odpalali go na jakis sznurek, ktory zostal podniesiony z ziemi :) Lawecierze w zasadzie sami nas znalezli lecz nasz czujny byly kierowca i kolegoa nie dal sie zwiesc ich czulym slowkom i nie wzial lawety za 12000 somow. Przy drobnej pomocy lokalnego milicjanta w Tico (i oczywiscie drobnej zaplacie) przyjechala laweta ktora wziela naszu maszinu za 600 somow. I tak wzielismy taksi i ruszylismy do Jalal-Abadu o 20.00.