... Chwilke po poludniu dotarlismy do Oshu. Nasz uczynny kierowca dowizl nas pod sama kvartire rodzicow Burul. Mieszkali oni w dzielnicy jakze podobnych do naszych blokow z duzej plyty. Oczywiscie w Polsce bloki te przeszly jako taka renowacje, a tutaj stoja tak jak je radzieccy przodownicy postawili. Co uderza w pierwszej chwili to to ze wjezdzajac na taka dzielnice (obojetnie w jakim tutejszym miescie) zawsze odnosi sie wrazenie ze glowny architekt osiedla byl albo calkowicie nawalony lub w ogole go nie bylo na budowie. Wszystkie bloki sa jakos tak porozrzucane bez ladu i skladu. O klatkch schodowych nie trzeba sie chyba juz rozpisywac... lazarskie z cala pewnoscia moge powiedziec nie sa najgorsze.
Ale nic to, miszkanie, bylo ladne, a nasi (co prawda troszke spoznieni bo wyrwani z wesela) gospodarze bardzo mili. Po zruceniu tobolow podrzucili nas do miasta, a sami wrocili na zabawe.
Jako ze w srodku miasta stoi dosc sporych gabarytow gora Suleyman-too (co oznacza gora Suleymana lub Salomona), ktora w czasach Jedwabnego szlaku byla schronieniem dla kupcow i dala poczatek temu miastu, postanowilismy zaczac od niej! W dzisiejszych dniach jest to ulubione miejsce mieszkancow drugiego co do najwiekszych miast Kirgistanu i niekwestionowanej stolicy poludnia Oszu. Po drodze minelismy kilka slubow. Przeszlismy sie sciezyna pod migdalowymi drzewami na szczyt i odwiedzilismy muzeum wykute w srodku gory (w ktorym to nam prad wylaczyli :). Nastepnie odwiedzilismy bazar, zaliczylismy dluuugi obiad w miejscowej Czaihanie (ktore uchodza za najlepsze w calym KG). Obiad umilil nam s uma s6ed6y uzbek spiewajacy swoje hity (najbardziej Monie). Pozwiedzalismy jeszcze miasto i tico taxi (a jakze inaczej) wrocilismy na rayon. W domu na kolacje kazdy dostal z 5 ziemniakow 0,5 kg baraniny i mordercze ilosci salatek... to samo bylo na sniadanie.... w kazdym razie w duzym pokoju jak to nakazuje kirgiska tradycja rozlozono nam takie smieszne materace ktorych niezliczone iloscie trzymaja na balkonie i polozylismy sie spac zgodnie z cyklicznym odkluczaniem pradu.
Rankiem bylo ... SNIADANIE... przyjechal Nurik i zabralismy sie do domu. Do Jalal-Abadu bylo spoko. Pozniej czekanie na kolejnych klientow i tak zaladowani w 7 w hondzie Odysey udalismy sie do Biszkeku podziwiajac po drodze krajobrazy ktorych wczesniej nie bylo nam dane zobaczyc gdyz jechalismy noca.